Jest takie miejsce na ziemi,
co Pelplinem się zwie,
tam Chrystus chodzi po ziemi
i dotyka także mnie.
Ja sama jestem wielkim cudem, któremu Jezus nadał sens życia. Kiedyś jednak inaczej myślałam.
15 lat temu wyszłam za mąż za człowieka, którego kochałam i kocham do dziś, ale to już inna miłość. Zawsze miałam w sobie wiarę w Boga, szacunek do wszystkiego, radość i ogromną siłę życia. Nigdy nie zapomnę słów mojej już nieżyjącej mamy: „Pamiętaj córeczko, żyj tak, aby nikt przez ciebie nie płakał”. No, więc bardzo się starałam, by mój mąż był ze mnie zadowolony.
Wewnątrz mojego serca jednak coraz częściej pojawiał się bunt. Nikt z rodziny nie traktował poważnie moich uwag dotyczących nadużywania alkoholu przez męża. „Facet czasami sobie wypije, to normalne” – mówili. Coraz częściej czułam się samotna wśród tłumu ludzi, którzy mnie otaczali. Zapomniałam, kim naprawdę jestem. Wyparłam się swych marzeń, miłości do gór. Ciągle szukałam sposobu, by mąż przestał pić, ukrywałam wstyd. Alkoholizm stał się najważniejszą sprawą mojej rodziny. Bunt trwał nadal, dlatego zaczęłam szukać mądrości w książkach, dzięki czemu przekonałam się, że w moim domu jest problem. Często modliłam się krzycząc do Boga:, „Jeśli naprawdę żyjesz, to powiedz mi gdzie jesteś! Czy nie widzisz Boże, że cierpię! Oddałam Tobie moją piękną panieńską miłość, a Ty w zamian dałeś mi alkoholika! Dlaczego?! Dlaczego ja?!”.
Po 8 latach ciągłego bólu, pretensji do Stwórcy, poniżenia i wykorzystania przez męża obudziła się we mnie potężna wola życia, „prawdziwego życia”, której Bóg nie pozwolił umrzeć. „Mam przecież dzieci, dla których chcę żyć” – często sobie powtarzałam.
Resztkami sił i z wewnętrznym buntem trafiłam na terapię dla osób współuzależnionych. To był pierwszy cud (prócz narodzin naszych dzieci) i wiem, że było to działanie samego Boga.
Zrobiłam w sercu miejsce dla Jezusa! Małymi kroczkami poznawałam mechanizmy, które w życiu z alkoholikiem zniekształciły moją osobowość. Zaczęłam brać odpowiedzialność tylko za to, co powinnam. Coraz bardziej uwidaczniały się konsekwencje picia męża. Nie ukrywałam przed dziećmi prawdy, a nawet zaczęliśmy wspólnie rozmawiać o chorobie taty. Zaczęłam bronić się przed przemocą i chamstwem.
W moim sercu nagle zrobiło się dużo miejsca. Szybko zrozumiałam, że jest to miejsce dla Boga, za którym bardzo tęskniłam, a od którego się oddalałam. W moim „ukochanym kościele” oddalonym o kilka parafii odszukałam ogłoszenie o rekolekcjach w Pelplinie dla osób z problemem alkoholowym i ich rodzin. Mimo, iż było mnóstwo powodów by „nie jechać „zaparłam się” wszystkich i wszystkiego.
Na dworcu w Pelplinie wysiadłam z przerażeniem w oczach, lękiem w sercu i ogromnym bagażem ciężkim doświadczeń. Już na „dzień dobry” w „domku rekolekcyjnym” spotkałam człowieka, który był żywym odbiciem mej miłości, którą przed laty oddałam Bogu. Chciałam uciec, ale nie potrafiłam. W głębi mojego poranionego serca wiedziałam, że to nie przypadek. „Może właśnie ten człowiek ma mi pomóc – pomyślałam sobie”. To był kolejny szokujący cud.
Od tego momentu moje życie bardzo się zmieniło. Pan pokazał mi, że pamięta me dobre uczynki, że jest zawsze przy mnie. Płakałam przez cały tydzień. Jezus dotykał mnie delikatnie swą miłością. Uwierzyłam, że jestem umiłowanym dzieckiem Boga, który „zna mnie po imieniu”, troszczy się o mnie i czeka bym mimo wszystko otwarła swe serce na leczącą Miłość. Po raz pierwszy czułam radość po spowiedzi świętej. Wiedziałam, że czeka tam na mnie miłosierny Jezus i jak malutkie dziecko wtuliłam się w Jego przebaczające ramiona. Wyjeżdżałam z Pelplina z „plecakiem pełnym nadziei”, miłością w sercu i słowami kapłana na pożegnanie: „Nie słuchaj, co ludzie mówią; słuchaj co Chrystus mówi!”.
Pozwoliłam Jezusowi działać. To najmądrzejsza decyzja w moim życiu. Już prawie dwa lata regularnie uczestniczę wraz z moimi dziećmi w rekolekcjach.
Wielkim bogactwem są dla nas klerycy, którzy pomagają nam „prostować swe ścieżki”. „Wchodząc w nasze życie”, pozwalają nam poznać samych siebie, dzięki czemu nawzajem się ubogacamy. Razem z moimi dziećmi odnalazłam w Pelplinie rodzinę, która darzy nas miłością, przyjaźnią, szacunkiem i zrozumieniem. Pamiętamy o sobie nawzajem w modlitwie, która stała się dla mnie najpiękniejszym obowiązkiem.
Dziś wiem, że „kiedy Bóg na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu”. Jezus żyjąc we mnie pomaga mi radzić sobie ze swoimi ograniczeniami. Nareszcie znów wiem, co dla mnie jest ważne, co lubię i czego pragnę. Odzyskałam swą godność. Na ile potrafię, odnajduję w sobie swą grzeszność, powierzam ją Bogu w konfesjonale, by On swą Boską mocą ją przemienił w dobro.
Dziękuję Panu Jezusowi za całe moje życie, za to, że w trudnych chwilach „niesie mnie na rękach”, że przemienia serca moich dzieci. Chrystus zawsze czeka na mnie w Eucharystii, gdyż kocha mnie miłością niewyobrażalną. Czeka także na Ciebie – drogi Internauto! Wystarczy byś do Niego przyszedł i powierzył mu swe troski. Dziecięca, ufna wiara wystarczy!
Być może jestem skrzywdzona, ale nie jestem zniszczona.
Alina