Jestem alkoholikiem. To wielki zaszczyt tutaj być. Pokrótce opowiem historię mojego życia. Jak tutaj w ogóle trafiłem. Jak uznałem swoją bezsilność.
Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Szczególnie moja mama pragnęła, abym został wychowany duchu katolickim. Prawda jest taka, moja mama była nadopiekuńcza, natomiast mój ojciec miał twardą, silną rękę. I tak się też wychowałem.
W bardzo młodym wieku zacząłem smakować różnych używek w sposób całkowicie nieświadomy. Pamiętam, że kiedy miałem 15 lat, pamiętam jak upiłem się. Kłóciłem się z mamą, uważałem, że jestem osobą dorosłą, że wszystko wiem…
W moim życiu tak się stało, że trafiłem do wojska. Zająłem w stosunkowo młodym wieku dosyć wysokie stanowisko. Tam Boga nie było. Moja mama bardzo dbała o moje wychowanie religijne. Podarowała mi medalik z Matkę Bożą Niepokalaną. Nosiłem go, ale zerwano mi go, podeptano i zniszczono na kompanii. Największe wartości, które zaszczepiła moja mama we mnie, zostały w jednej chwili zdeptane, zniszczone. Powiem jasno, wtedy uczono mnie zabijania ludzi, różnych manipulacji i sztuczek. Powiedziano mi: «Ty masz być oficerem, ty masz wszystko umieć, łącznie z zabijaniem ludzi» (…).
Często piłem do nieprzytomności. Pomimo to, skończyłem uczelnię ze średnią 4,0 z tytułem inżyniera. Mając 26-27 lat wydawało mi się, że świat mam pod moimi nogami, że mam władzę, że wszystko jest w moich rękach. Jednak moje życie pokazało mi, jak jestem słaby i jak często upadam. Piłem ciągami, piłem latami. Straciłem pieniądze, żonę… Straciłem później kobietę, która urodziła mi dwoje fantastycznych dzieci. Straciłem te dzieci również… Straciłem niejedną pracę, utraciłem wiele…
I wtedy, kiedy piłem w takim totalnym ciągu, wtedy spotkałem Tadzia. Wychowałem się w Trójmieście, a obecnie mieszkam w Chojnicach. Poznałem tam w niemiłych dla mnie okolicznościach, bo w czasie mojego picia, wspaniałego Tadzia, który mi powiedział: «Wiesz co Krzysiek, są rekolekcje w Pelplinie, może pojedziesz na nie, naprawdę warto». Ja tak stanąłem wtedy przy naszej szkole, przy Technikum Mechanicznym i mówię: «Ja chłopie, widzę lepiej jak ty, ja za stu ludzi widzę». «Ty nie widzisz» – mówił Tadzio. Zdecydowałem się, żeby tu, do Pelplina, przyjechać, ale nie przyjechać, aby odnaleźć się wśród alkoholików, nie, nie, słuchajcie, przyjechałem, aby się najeść i żeby przespać się pod kocem. Tak było naprawdę.
Kiedy przekroczyłem bramę tego naszego ośrodka, to wtedy ktoś do mnie podszedł, objął mnie i powiedział «Jak dobrze, że ty tutaj Krzysiu jesteś». Ja sobie myślę, ten to ma dopiero z głową nie po kolei. Gdyby on wiedział, co ja w życiu robiłem, co wytwarzałem, to by nigdy tak nie tulił się do mnie. A tu patrzę ktoś inny podszedł do mnie, drugi, trzeci. Ja mówię: «Nie, to są jacyś chorzy ludzie». I wtedy pamiętam, poznałem ks. Januarego, Irenkę…
Kiedy ks. January miał wtedy kazanie, usłyszałem jedno zdanie, które do dzisiaj pamiętam: «Jeżeli w sercu swoim zostawię choćby najmniejszą szczelinę, to szatan tam się wślizgnie». I wtedy się obudziłem i pomyślałem sobie, że coś w tym jest. Byłem u spowiedzi, po której się rozpłakałem. Nie wiedziałem gdzie ja jestem i właśnie ten dzień – 6 grudzień 1996 roku – był to dzień mojej przemiany. Ja nie wierzyłem, że ludzie mogą być tacy dobrzy, wydawało mi się, że oni coś ode mnie chcą, że kombinują. Kiedy wyjeżdżałem, to pamiętam wtedy moje poczucie radości, jak to bardzo Pan Bóg mnie kocha, jak to poprzez czytanie Pisma Świętego, poprzez przypowieść «O synu marnotrawnym» rzeczywiście ja wróciłem do Ojca.
Ale nie dane mi było jeszcze wtedy wytrzeźwieć. Wtedy oburzyłem się bardzo na Boga. Ale jedno dzisiaj wiem, że to był proces, który się tu w Pelplinie zaczął. To tutaj otworzyłem oczy i od tego dnia modlę się dziękując Bogu za to, że dzisiaj jestem trzeźwy. To tutaj Bogu oddałem swoje życie z pełnym zaufaniem.
Ale to wszystko nie było takie proste. Po trzech latach musiałem się jeszcze napić, żeby zobaczyć swoją pychę, żeby zobaczyć dokąd zmierzam i co robię (…).
Pamiętam jak dziś moje upadki. Piłem długo, nawet denaturat. Ostatecznie nad moim ukochanym morzem padłem w śniegu. Było to w lutym. Wtedy serce mi pękło. Tam rzucałem butelkami po różnych winach, krzyczałem do Boga, kłóciłem się z Nim. Wtedy mi się przypomniało, jak Jakub targował się i kłócił z Bogiem. Ja też się kłóciłem, może coś wytarguję i wiecie co, wytargowałem? Wytargowałem najważniejszą rzecz, zrozumienie, czym jest moja bezsilność do alkoholu. Niesamowite! Uznałem wtedy swój alkoholizm…
Jednak piłem dalej. Wróciłem do Chojnic, ale nie miałem gdzie mieszkać. Zawsze wieczorem, gdy w moim upojeniu alkoholowym rozmawiałem z Bogiem, prosiłem Go o jeden dzień bycia trzeźwym! Przyszedł dzień, w którym nie napiłem się już. Było to niespełna dwa lata temu. W Dniu Ojca, powiedziałem: «Boże dziękuję Ci, że podarowałeś mi jeden dzień trzeźwości». I od tej pory jestem abstynentem.
Dziś wiem, że bez Boga nie zrobię ani kroku. Wtedy zadałem sobie pytanie: «Boże, czego Ty ode mnie oczekujesz?». Dzisiaj nie pytam się Boga: «dlaczego?». Bóg dając mi swojego Ducha Mądrości, daje mi odwagę mówienia i czynienia dobra dla drugiego człowieka. To jest najbardziej dla mnie istotne. Nie ma większej rzeczy, ponad czynienie dobra dla drugiego człowieka.
Kiedyś będąc tutaj tak bardzo rozpaczałem i wtedy ks. January podszedł i powiedział: «Ten alkoholizm, to taka kula u nogi na łańcuchu. Utnij to i zrób krok do przodu, a będziesz żył normalnie. Życia swego już nie cofniesz». Tak to jest moje życie. Nie chcę się go wyprzeć, to mój skarb. Wam dziękuję, że dzisiaj tu mogę być, że dzisiaj każdemu z Was mogę spojrzeć w oczy, że jesteście dla mnie potęgą i siłą. Ja dzisiaj bez Was nic bym nie zrobił. To w moim przekonaniu sam Bóg, przez innego człowieka, przyprowadził mnie tutaj, abym mógł to powiedzieć i od Was czerpać mądrość i siłę. Chwała Panu!
Krzysiek