Mam na imię Irena i jestem alkoholiczką. Alkohol był mi potrzebny jako rozweselacz, byłam bardziej wyluzowana i łatwiej nawiązywałam kontakt z koleżankami i kolegami. Mając 21 lat piłam raz w miesiącu przez następne 14 lat częstotliwość się zwiększała, aż doszłam do upijania się raz w tygodniu (przeważnie w piątek, sobotę – a w niedzielę trzeźwienie), no i też urlopy na kaca, najgorsze było to, że obiecałam sobie, że wypiję cztery kieliszki i skończę, albo na imieninach wypijałam trochę, ale potem w domu musiałam się dopić. W środę już myślałam cały dzień u jakiej koleżanki będę piła, czy lepiej tam czy gdzie indziej, żeby nie było konsekwencji upicia się, nawet miałam taka torebkę, w którą się zmieści pół litra, kupiłam działkę ogrodniczą po to, żeby można było wygodnie pić. Dużo energii zabierało picie alkoholu i konkretne straty finansowe, zdrowotne i moralne. Myślę też, że to zły duch bardzo troszczył się o mnie, bo tak daleko zaszłam, że żyłam w związku niesakramentalnym i nie mogłam przystępować do Sakramentu Pojednania i przyjmować Komunii Świętej. Największym moim dramatem było to, że zostałam odłączona od Komunii Świętej. 15 sierpnia 1992 roku to dla mnie data pamiętna. Przez ostatnie dwa lata picia chodziłam około dwa razy w miesiącu do kościoła, stałam pod chórem i patrzyłam na Matkę Boską i myślałam sobie: Ty dostałaś od Boga Ojca wszystko – świętość, czystość i możesz być porządna. Siedziały w drugim rzędzie w kościele zakonnice i też tak sobie myślałam: Wy to jesteście porządne od początku i nie macie żadnych skłonności i potrzeb picia, a ja muszę pić – no i tak biadoliłam w myślach do Pana Boga, aż nadszedł pamiętny dzień 15 sierpnia 1992 roku. Dopiero później po paru dniach zorientowałam się, że ja w ten dzień kupiłam sobie dwie Coca – cole i zamiast piw wypiłam ten napój i tak zaczęła się moja trzeźwość, która trwa obecnie 13 lat. Jak wspomniałam nadal nie mogłam przystępować do spowiedzi i Komunii Świetej, więc moje znajome z dzielnicy zaproponowały, żebym przyszła na spotkanie modlitewne do Szkoły Nowej Ewangelizacji i tam dopiero zaczęłam rozumieć kim jest Jezus Chrystus. Potem był Zakroczym, tam dopiero przeżyłam generalną spowiedź, która trwała 1 godzinę, ale gdy dostawalam błogosławieństwo (bo rozgrzeszenia nie mogłam jeszcze dostać), to czułam, że otrzymuję czystą, białą kredową kartę papieru, że mogę sobie dalej pisać rózne grzechy, ale też zostały wyryte słowa: „idź i nie grzesz więcej”. W 1993 roku zaczęłam uczęszczać na Rekolekcje Ewangelizacyjne dla Anonimowych Alkoholików i ich rodzin w Pelplinie, tutaj dopiero moja dusza znalazła pokarm. Rekolekcje prowadziła Irena Szybist z Ruchu Światło – Życie, a kapłanem był January Budzisz. Miałam to szczęście, że był moim spowiednikiem. Moja uparta natura musiała dużo się zmagać i to zmaganie samej z sobą jest bardzo trudne, bo jak jedną słabość pokonam, to na ekranie duszy wyświetla się następna brzydota mego wnętrza. Nie mogę się nadziwić, że byłam już na około 50 rekolekcjach (są one pięć razy do roku). Każde są inne, bo są inni ludzie i wszyscy razem je współtworzymy, teraz ostatnio to mamy nowego ojca Arkadiusza Okroja i ośmiu kleryków, którzy bardzo ubogacają soba nasze spotkanie rekolekcyjne. Od około sześciu lat jestem animatorką i w mojej małej grupie są zawsze nowe osoby z problemem alkoholowym i jest to najpiękniejsze jak my się tam rozumiemy. Stają takie nagie dusze, bez żadnych masek i próbują się wzajemnie ratować. Widziałam niejedne łzy radości i żalu, to jak stajemy w prawdzie przed samym sobą to chyba najpiękniejsze, bo jak człowiek zobaczy do czego go alkohol doprowadził, to chciałby lepiej siedzieć u Pana Boga za piecem. Mówię Wam, że jak człowiek się zaweźmie i z tym swoim ciałem i z chciwością i z trunkami zrobi porządek, to może znów oddychać pełną piersią. Tutaj w Pelplinie jest Duch Boży. Ja odzyskałam samą siebie. Trochę to trwało, ale teraz wiem, że zły duch dalej jest na ziemi i w alkoholu, ale ja nie podejmuję z nim walki, bo wiem, że przegram, dlatego wcale nie piję. Jestem też w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka. Moje życie toczy się zwyczajnie, jestem szanowana i szanuję innych ludzi. Każdego człowieka, bo każdy jest dzieckiem umiłowanym przez Boga i dlatego zły duch porywa nas w tak straszliwe zniewolenie alkoholowe. On chce człowieka zniszczyć, ale my mamy Jezusa Chrystusa i ludzi, którzy należą do Niego i podają nam swoje dłonie. Tylko my sami możemy podjąć decyzję czy wybieramy zło czy dobro. Jezus jest dżentelmenem – On na siłę nas nie porwie. Do nas należy decyzja.
Irena z Chwaszczyna