Pogrzeb Marceliny, czyli trzy słowa o pięknie i godności ludzkiego życia, o doświadczeniu wspólnoty i o świadectwie.

Piątek 8 maja, uroczystość św. Stanisława, biskupa i męczennika, patrona Polski, kaplica cmentarna, g. 11.00.

Piękny, ciepły, choć wietrzny, majowy dzień. Kwitnące żółcią forsycje, obsypane bielą tawuły, wirujące w powietrzu różowe, delikatne płatki drzew owocowych. Mniszek ożywiający złotem kwiatów przydrożny rów, śmiejący się z każdej kępy zieleni. To wszystko widzę idąc do cmentarnej kaplicy. Jej drzwi są otwarte. Gdy siadam w ławce, słyszę śpiew ptaków. Najpiękniejszy, majowy.

Michalina i Mania mają białe sukienki, Agnieszka ubrana jest cała na biało. Bukiet z białych kwiatów trzyma Andrzej, chłopcy mają w rękach tulipany i trochę maltretują je wykrzywiając łodyżki na wszelkie strony. Cóż, jak to dzieci. Czekam. Czekają rodzice Marceliny, czeka rodzeństwo malutkiej siostrzyczki, rodzina, znajomi i czeka wspólnota Domowego Kościoła. Przy ołtarzu pojawia się ojciec Przemek. Jest gotowy. Ma białą albę i w białą stułę, bo, jak powiedział, fioletowa byłaby nie na miejscu.

Panowie z zakładu pogrzebowego wnoszą białą, zaskakująco małą trumienkę. W niej malutka dziewczynka. Prawie wszystkie kobiety obecne w kaplicy sięgają po chusteczki. Sięgam i ja. To się dzieje samo, gdzieś na poziomie emocji, które zawsze są pierwsze. Rozum zareagować nie zdążył. Łzy kapią kap, kap. I wiele myśli niechcianych ciśnie się nie wiadomo skąd.

Ojciec Przemek po Ewangelii wygłasza kazanie. Mówi o tym, że Marcelina, choć maleńka i żyła tylko 4 miesiące pod sercem mamy, to dała wiele radości swoim najbliższym. Mówi, że ta radość jest widoczna na twarzach Agnieszki i Andrzeja. Oni pokazują, jak zachować się wobec planów Boga. Promieniują serdecznością, na ich ustach jest uśmiech, w oczach spokój. Powaga, spokój i radość jest też w słowach i gestach ojca Przemka, moderatora. Widać, że Ci troje: ojciec i małżonkowie, dobrze się rozumieją, podobnie myślą, czują.

„Zwycięzca śmierci, piekła i szatana” – śpiewam, tak jak wszyscy obecni, wielkanocną pieśń. Czuję, że te słowa są dziś właśnie szczególnie aktualne. Nie ma beznadziejnie zimnego grobu, nie ma przytłaczającego zła, jest szczęście poranka zmartwychwstania ze swoją specyficzną świeżością i pewnością życia wiecznego.

Podczas ceremonii nie mogę pozbyć się powracającej myśli o godności ludzkiego życia. Każdego istnienia, niezależnie od jego „jakości” i długości. Myśl ta jest szczególnie czytelna w tej kaplicy, na tym cmentarzu, wśród tej rodziny i tych ludzi. Godność życia Marceliny podkreśla ją pieczołowicie odprawiony obrzęd pogrzebu, kaplica, w której się modliliśmy, organista, którego obecność zawsze nadaje powagi sytuacji i, było nie było my, Domowy Kościół. Przyszliśmy, bo umarło dziecko, bo chcieliśmy być z rodzicami, przyszliśmy, bo tak trzeba. Nie mogę pozbyć się myśli o wielu dzieciach podobnych do Marceliny wiekiem i wielkością, których nie żegna się w godny i uroczysty sposób. Które zawinięto w worek z odpadkami organicznymi, spłukano w kloakach. O których pogrzebie nawet nie pomyślano.

Idę w kondukcie pogrzebowym, ale nie żałobnym. Idę wśród ludzi, o których myślę, że są wspólnotą. Poczucia jedności doświadczam dziś bardziej niż na przepisanych programem formacyjnym Dniach Wspólnoty. Tamte są dobre i konieczne. Ich zasadność potwierdza przecież autorytet naszego założyciela, sługi Bożego, ojca Franciszka Blachnickiego. Jednak teraz czuję wspólnotę wyjątkowo zjednoczoną. Wiem, że wszyscy przyszli z potrzeby serca. Wiem, że wielu chciało, lecz nie mogło przyjść. Ktoś zwolnił się z pracy, ktoś specjalnie przyjechał. Ktoś jeszcze inny przyszedł, aby w ten sposób zakończyć zanoszone w pewnej intencji modlitwy.

Idę we wspólnocie. Przed nami melex z mikroskopijnie małą trumienką. Michalina poprawia Mani sukienkę. Mikołaj tak żałośnie płacze nad mogiłką siostrzyczki. Ojciec Przemek wypowiada ostatnie modlitwy, święci grób, sypie ziemię. Czuję swoją znikomość i małość wobec Boskich planów, których nie rozumiem. Dziękuję jednak Bogu za ten dzień. Dziękuję za Agnieszkę i Andrzeja. Ich kłopotami i trudnościami można by obdzielić kilka małżeństw, a nie ma w nich narzekania, zgorzknienia, smutku, wymówek. Co jest? Jest świadectwo, Jest krok ku dojrzałości chrześcijańskiej.

„Świadectwo słowa i życia jest nakazem Pana, który chce, aby światłość nasza świeciła przed ludźmi i dlatego obiecał nam moc Ducha Świętego, abyśmy mogli stać się jego świadkami; ufając tej mocy i modląc, się o nią chcę przy każdej okazji wyznawać Chrystusa, mojego Pana i Zbawiciela.”

Wszystko jasne.

 

A później była kawa i ciasto w altanie, w ogrodzie. I biegające po trawie dzieci.